poniedziałek, 29 lutego 2016

impresje białczańskie 2016

wstęp

Rozgrzewka przed nartami zrobiona. I bynajmniej nie mam na myśli króciutkiej drzemki pod ciepłą kołderką. Ani wygrzewania się w słońcu, które łaskawie świeci dziś od samego rana. Ani gorącej kawy wypitej w cukierni jako ostatnie z możliwych lekarstw na mój chroniczny ból głowy. Jeden 3-kilometrowy podbieg + jeden 3-kilometrowy zbieg = i-nie-ma-to-tamto.
26.02.2016. Białka Tatrzańska. 
Jesteśmy właśnie z Piterem prawie w połowie biegu, który służy nam za rozgrzewkę przed nartami. Jeszcze jakieś 50, może 100 metrów prosto i czeka nas nawrotka.
- O! Zobacz! Skręcamy? - Piter niespodziewanie zauważa drogę wiodącą w prawo.
- No pewnie - odpowiadam. Bo plany przecież są od tego, żeby je trochę modyfikować.
- To jest chyba droga na Remiaszów - stwierdza Piter, choć nie ma drogowskazu, ani żadnego innego oznaczenia.
Biegniemy więc do końca drogi i faktycznie. Naszym oczom ukazuje się jeden z naszych ulubionych tegorocznych stoków i wyciągów, połączony dość ściśle z drugim naszym ulubionym tegorocznym stokiem i wyciągiem. Oba prowadzą na Jankulakowski Wierch.


W ten sposób odkrywamy, że do Remiaszowa możemy dojechać bezpośrednio, bez wjeżdżania po drodze innymi wyciągami, bez pokonywania innych tras zjazdowych i nawet parking, który w godzinach wczespopołudniowych zaczyna już pustoszeć, znajduje się tu w bardziej dogodnym miejscu. A to wszystko dzięki bieganiu. Ta rozgrzewka i to odkrycie to jednak nie jedyny związek, jaki istnieje między bieganiem a narciarstwem zjazdowym.

dzień pierwszy: Zakopane całe śniegiem za... wróć... całe deszczem za...lane

- Ale mają państwo szczęście - gdy zajechaliśmy pod naszą kwaterę, powitała nas pani Ania, nasza gospodyni. - Cały dzień miało dzisiaj lać, a tymczasem słońce zaczyna się przebijać.
Nasze szczęście nie trwało jednak zbyt długo. Wystarczyło się zakwaterować, rozpakować, a okazało się, że prognozy pogody w jakiejś mierze się sprawdzają. Cóż... Nie lubię biegać w deszczu. Ale jeszcze bardziej niż biegać w deszczu nie lubię jeździć na nartach w deszczu. Nasz sprzęt narciarski wylądował więc w schowku, a my wsiedliśmy do busika i pomknęliśmy do Zakopanego. 


A Zakopane... jak Zakopane. Pierogi i placek po zbójnicku w barze mlecznym, grzaniec, wiśniówka, kawa, ciasteczko i gdzieś pomiędzy tym wszystkim wspominki...
- Pamiętasz... Kiedyś przyjechaliśmy do Białki i też padał deszcz.
- Pamiętam. Wszyscy się z nas śmiali, że w taką pogodę jedziemy na narty.
- Nooo... A rano, jak wstaliśmy, okazało się, że jest bialutko. 
- Nooo... Teraz też tak będzie, zobaczysz...

Wieczorem cali mokrzy wróciliśmy do domu. Oglądaliśmy jakiś film, piliśmy herbatę z wiśniówką i co jakiś czas zerkaliśmy za okno. A tam... Deszcz zaczął się powoli zamieniać w deszcz ze śniegiem. Deszcz ze śniegiem zaczął się powoli zamieniać w śnieg z deszczem. Śnieg z deszczem zaczął się powoli zamieniać w śnieg. Biały, leciutki, puszysty śnieg. Gdy obudziliśmy się następnego dnia, Białka była cała śniegiem zasypana. 


A wczoraj padał deszcz...

Ktoś na fejsie napisał: "To trzeba być w czepku urodzonym. Oni w góry i śnieg z góry :)". Fakt, w kwestii pogody podczas wyjazdów jesteśmy z Piterem w czepku urodzeni.

dzień drugi: rozpoznanie

W Białce po raz ostatni byliśmy dwa lata temu. Wtedy też po raz ostatni mieliśmy na nogach narty. Tytułowe rozpoznanie miało więc sens dwojaki. Z jednej strony dotyczyło własnych sił, umiejętności i możliwości po tak długiej przerwie, a z drugiej strony ciekawi byliśmy zmian, jakie zaszły w samej Białce. Bo Białka to chyba najprężniej rozwijający się ośrodek narciarski. Z roku na rok tutejszy skipass (program TatrySki) obejmuje co raz więcej ośrodków i atrakcji (poczytać można sobie o tym tutaj), z roku na rok powstaje tu co raz więcej tras i co raz więcej (co raz bardziej nowoczesnych) wyciągów (aktualny plan ośrodka znajduje się tutaj).

Dwoje na huśtawce. A w zasadzie na krzesełku instruktażowym. Bo Białka się zmienia z roku na rok. Unowocześnione zostały bramki - są super czułe i wyposażone w kamerki, które karnet łączą z posiadaczem i uniemożliwiają pożyczki. Nowe wyciągi są na co raz większym wypasie - szybkie, z podgrzewanymi siedzeniami, z opuszczanymi czaszami chroniącymi przed opadami i mrozem, z zabezpieczeniami opuszczającymi i podnoszącymi się automatycznie. Trochę techniki i nawet młodzież się gubi. Nie tylko takie stare grzyby jak ja i Piter.

Rozpoznanie zmian, jakie zaszły w Białce, miało wydźwięk bardzo pozytywny. Rozpoznanie własnych sił - na szczęście też. Pierwsze zjazdy, co prawda, były tak samo drewniane jak bieganie po dłuższej przerwie, ale potem pamięć mięśniowa wróciła i... tu jeszcze jeden związek jazdy na nartach z bieganiem. W jednym i drugim sporcie oprócz mocnych nóg istotny jest wszechstronny trening wzmacniający pozostałe partie mięśni. Systematyczny trening biegowy i fitnessowy sprawił, że kolejne zjazdy były co raz bardziej pewne, co raz bardziej płynne, co raz mniej bolesne.
- A pamiętasz, jak kiedyś nie potrafiliśmy pokonać całej trasy za jednym zamachem? A pamiętasz, jak nas nogi bolały? A pamiętasz, jak po zejściu ze stoku ciężko nam było chodzić? - tego rodzaju wspomnienia snuliśmy z Piterem, gdy wjeżdżając wyciągiem rozmawialiśmy o naszej przygodzie z nartami w erze przed bieganiem. 

A przysiadł się do mnie jakiś słoneczny mężczyzna.

dzień trzeci: bo z nartami jest jak z bieganiem

Bo po takich podbiegowo-lodowo-śnieżno-błotnych 5 kilometrach najlepszy pączek na świecie się należy.
A teraz trzymajcie kciuki, żeby przestało rozsadzać mi głowę. W planach są jeszcze narty. W końcu przejechałam ten szmat drogi po to, żeby poszusować, a nie pobiegać.

Bieganie jest dobrą rozgrzewką przed szusowaniem - to rzecz oczywista.
Forma biegowa przekłada się na formę narciarską - to również oczywistość.
Ale takich analogii między bieganiem i jeżdżeniem na nartach dałoby się znaleźć więcej.
Ubranie? Nie jest takie ważne. Tanie? Niemarkowe? Sprzed 10 lat? W kolorystyce niewspółgrającej z współczesnymi trendami? Who cares? Byle było odpowiednio ciepło i komfortowo.
Sprzęt? Nie jest taki ważny. Kask, kijki, gogle - od Sasa do lasa. Who cares? Byle narty były dobrze naostrzone i nasmarowane.
Technika? Owszem, przydatna, ale nie najważniejsza. Byle zjechać, byle się nie przewrócić, byle było przyjemnie. A jeśli jeszcze czasem uda mi się wygrać wyścig z Piterem, to ho-ho-ho... 
W nartach - jak w bieganiu - najważniejsze oprócz nóg są dwie części ciała: dupa (byle ją ruszyć) i głowa (byle zapanowała nad dupą, byle nie uległa wymówkom, byle nie słuchała paraliżującego strachu i byle... tak po prostu... byle nie bolała). Ta druga, niestety, szwankowała praktycznie podczas całego mojego wyjazdu. Zwłaszcza w tym ostatnim sensie.


Mój ś.p. tatuś zwykł mawiać: "Jak cię boli głowa, to włóż sobie pinezki do butów, poskacz, a ból głowy natychmiast przejdzie".
Gdy po 16.00 wybierałam się na stok, myślałam, że z bólem głowy, na który nie pomogły nawet 2 Ibumy forte, wytrzymam co najwyżej dwie godziny. Tymczasem... zjazd za zjazdem... minęły 4 godziny, a mnie ten ból udawało się ignorować. I pojeździłabym sobie jeszcze godzinkę, gdyby nie pojawiło się uczucie, że w butach mam pinezki. Ból głowy, owszem, przeszedł, ale radość szusowania niestety wraz z nim.
A wracając do mądrości tatusia... Jak kiedyś ból głowy będzie mi chciał pokrzyżować plany treningowe, pójdę po prostu pobiegać w butach narciarskich.

Bo jak w bieganiu... W tym całym narciarskim ekwipunku jak dla mnie najważniejsze są buty. A moje, 10-letnie, zaczęły się sypać i przestały być szczelne. Stąd to durnowate uczucie.

dzień czwarty: jak chomiki w kołowrotku

Dzień dobry, za czym ta kolejka? Aaa... Nie wiadomo. No to my też postoimy.
‪#‎Kolejkowicze‬ ‪#‎stacze‬

Nie lubię stać w kolejkach. Bo to strata czasu. Bo nogi od tego stania bolą bardziej niż od zjeżdżania. Bo nie lubię cisnąć się w tłumie, w którym wszyscy szturchają, trącają się i przepychają. Bo osiągam stany irytacji. Bo nie mogę słuchać, jak ludzie narzekają na kolejki, a sami się do nich przyczyniają: przepuszczają puste krzesełka, blokują dostęp do przejścia, a sami nie wsiadają. Bo kolejki wydobywają z ludzi to, co najgorsze, a z narciarzy to już ho-ho-ho... Pisałam o ludziach jeżdżących na nartach dwa lata temu (patrz tutaj). Po pierwszym dniu szusowania zdania na temat narciarzy nie zmieniłam: o ile w większości przypadków bieganie wydobywa z ludzi cechy pozytywne, o tyle narty wyciągają z nich całą mas cech negatywnych. Dlatego po pierwszym dniu jeżdżenia w szczycie zdecydowaliśmy się z Piterem na karnety wieczorne. Dzięki temu bez stania w kolejkach, na nieprzeludnionym stoku mogliśmy popylać w kółko: wyciąg - zjazd, wyciąg - zjazd, wyciąg - zjazd. Jak te chomiki w kołowrotku. Nasz ostatni dzień był pod tym względem najwspanialszy.

W Białce zima w pełni (tak, tak... termometr pokazuje -9), a my kończymy sezon narciarski. Krótki, ale udany. Prawdziwy szok. Nie zaliczyłam żadnej gleby.

dzień piąty: powrót
Jeżdżenie na nartach jest jak bieganie. Czasem się nie chce, czasem ma się go dość, czasem wszystko boli, czasem mówi się "już nigdy więcej"... Ale jak tylko chwilę się odpocznie, zaczyna się planować kolejny raz. My też, wracając z Piterm do domu, planowaliśmy i obiecywaliśmy sobie, że zrobimy wszystko, by nasza kolejna przerwa nie wyniosła dwa lata. Lecz póki co wracamy do codziennych treningów. Bo droga powrotna uświadomiła nam, że nie ma nic bardziej męczącego niż wielogodzinne siedzenie na tyłku.

A tak jadę i się nudzę, to się na fitness na jutro zapisałam. Rezerwacje dokonywane przez internet i możliwość wglądu w historię treningów - podoba mi się ta opcja.


8 komentarzy:

  1. cieszę się i zazdraszczam:))) no bo co tu dodawać?;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci, że po kilku dniach pobytu w Wawie sama sobie zazdraszczam ;)

      Usuń
  2. Właśnie mi się przypomnialo że uwielbiam jeździć na nartach i w tym roku po raz pierwszy nie byłam :( trzeba będzie nadrobić! Zazdroszczę wyjazdu - z uczuciem jakie towarzyszy szybkiemu śmiganiu w dół stoku może się chyba tylko równać uczucie szybkiego zbiegania w fajnym leśnym terenie (bez korzeni,kamieni i błota ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja nie wiem, jak można o tym zapomnieć ;) Ja pamiętałam zawsze, ale z różnych względów nie zawsze mogłam.
      A co do tego porównania zjeżdżania i zbiegania... Jedno i drugie jest przyjemne, ale też w jednym i drugim trzeba być ostrożnym. W nartach jednak znacznie bardziej. W nartach prędkość jest większa, brawura niektórych narciarzy jest większa, ryzyko, że spotkasz kogoś pod wpływem, jest większe, różnice między umiejętnościami ludzi są większe... Tu musisz pilnować siebie, ale też bardzo mocno uważać na to, co robią inni.

      Usuń
  3. fajnie:) cieszę się, że wyjazd się udał i śnieg dopisał bo mogło być jak w tej reklamie;) a ja...cóż...jeździć na nartach się boję, biegać nie za bardzo mi wolno, buty to najważniejsza część każdego ubioru, w kolejce stoję czasem do kasy, najlepsze pączki na świecie jadam raz w roku ale wiśniówki do herbaty mam pod dostatkiem;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo długo nie mogłam zaprzyjaźnić się z nartami. Bo paraliżował mnie strach. Strach przed rozwinięciem prędkości. Bałam się, że się wywalę, że ktoś mnie stratuje. Wizja różnych złamań (najpewniej otwartych), wizja bólu sprawiały, że jeździłam asekuracyjnie. A niestety bez prędkości nie ma jazdy na nartach. Nie ma mowy o żadnej przyjemności. Stąd, tak jak pisałam, niezwykle ważna jest głowa. Mnie się kiedyś w końcu udało przełamać i zapanować nad swoim lękiem. Mimo rozwijanych prędkości wciąż jednak jeżdżę z głową i mam oczy dookoła głowy. Nie zapominam, że to bardzo ryzykowny sport.

      Usuń
  4. o tak. bezpośrednie dojazdy pod wyciągi, które nas interesują, jest fajowy :) cieszę się, ze, mimo niebiegania, także udało mi się na nie kiedyś tam trafić.
    kolejek nie lubię, równie mocno jak Ty. zauważyłam jednak, ze około godziny 13 robiło się (w dni weekendowe ,a pisząc weekendowe mam właściwie na myśli niedziele) pusto i wówczas, tak jak Ty wieczorami, uskuteczniałam wjazd-zjazd-wjazd bez przestojów :)super sprawa :)
    muszę się też pochwalić, że niedziela, w którą Cię już w Białce nie było, spełniła moje oczekiwania. stało się tak jak sobie wywróżyłam. było pusto i słonecznie :) szkoda tylko, ze się minęłyśmy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję, że zajrzałaś do mnie! Podziwiam Twoją aktywność! Bywały też takie lata, gdy nie mogłam usiedzieć na miejscu, ale moje trasy narciarski to tylko Puchatek w Szklarskiej.
    Za kilka dni ruszamy do Zieleńca, ja na spacery, KM na narty.

    OdpowiedzUsuń