sobota, 23 kwietnia 2016

taktyka na maraton, czyli...

...czyli gdzie, kiedy, komu i z kim zamierzam kibicować podczas ORLEN Warsaw Marathon.

Jeszcze jakiś czas temu korciło mnie, by pobiec tegoroczny OWM. "Niedrogi pakiet ze zniżką dla osób, które biegły w poprzednich edycjach. No gdzie ty pobiegniesz duży maraton po takiej taniości?" - dzwoniło mi w prawym uchu. W lewym uchu zaś odezwał się sentyment: "Pamiętasz swój maratoński debiut na pierwszej edycji Orlenu? Pamiętasz te emocje? Pamiętasz tę radość, jak po niecałych 5 godzinach przekroczyłaś linię mety?" No kurczę... pamiętałam. I bliska już byłam dokonania zapisu. Ba, zalogowałam się nawet na swoje orlenowe konto, lecz... pośród tego całego dzwonienia w uszach odezwał się nagle zdrowy rozsądek, który krótko acz dobitnie podpowiedział: "Nie jesteś gotowa". W formularzu zapisów zaznaczyłam jedynie okienko "Charytatywny Marszobieg Dar Serca".

Jeszcze jakiś czas temu korciło mnie, by w czasie, gdy tysiące maratończyków (a wśród nich mój mąż) blokować będą ulice centralnej i południowej Warszawy, zaszyć się na swojej północy i zrelaksować się po długim tygodniu pracy: wyspać się, coś tam sobie potruchtać i pójść na fitness - najchętniej na stretching. Ale nagle... sama-nie-wiem-jak, sama-nie-wiem-skąd, i w prawym, i w lewym uchu zaczęło mi dzwonić: "JEDZIEMY KIBICOWAĆ!!!". Przez to dzwonienie nie przebił się nawet głos zdrowego rozsądku.

No więc... Plan jest taki...

7.00. Pobudka. Szybka kawa (duża i nieczarna, ofkors) i szybkie śniadanko. Na szczęście nie muszę wpychać w siebie żadnej pszennej buły: ani z dżemem, ani z miodem, ani z Nutellą. Banany i galaretki przedstartowe też mogę sobie darować. Mogę sobie zjeść, co chcę. Nawet zapiekankę z ciężkiego pełnoziarnistego chleba z dużą ilością ciągnącego się sera i z ogórkiem kiszonym na dokładkę. Po śniadanku szybka przebiórka w strój biegowy. Po co mi strój biegowy, skoro nie biegnę maratonu? Wkrótce się wyjaśni. Ale najważniejsze, że nie muszę pamiętać, o numerze startowym, o pasie na tenże numer i o wygodnych bezszwowych majtkach. Jak zechcę, mogę założyć nawet koronkowe stringi.

8.20. Na Moście Północnym wsiadam do tramwaju nr 2 - kierunek Młociny. W tramwaju spodziewam się zastać Emilkę i jej synka Maksia. Oczywiście nie zdziwię się, jak ich nie będzie, bo Maksio wytnie jakiś numer, ale... póki co jestem przy nadziei... znaczy... pełna nadziei.

Około 8.30 - przesiadka do metra. Następna stacja: Politechnika, skąd spacerkiem udaję się na spotkanie z Hanią (domety.blogspot.com) i na swój pierwszy punkt kibica. Gdzie to? Tuż przed 10 kilometrem, gdzieś u zbiegu Al. Szucha i Puławskiej, tuż przed skrzyżowaniem z Goworka. Patrz gitara nr 3.


Z Hanią zamierzamy popatrzeć, jak biegają miszczowie. A jak już przebiegnie elita, wypatrywać będziemy znajomych. "Super! Super! Jesteś zwycięzcą!", "Szybciej, szybciej! Nie poddawaj się!", "Meta już niedaleko! Jeszcze tylko 32 kilometry!", "Piąteczka z biegaczem! Piąteczka!". Mam nadzieję, że nie obrazicie się, jak w ferworze walki wykrzykiwać będę te wszystkie komunały, które mnie osobiście podczas biegu bardziej wkurzają niż motywują. Mam nadzieję też, że nie obrazicie się, jak miejsce kibicowania opuszczę, gdy tylko znikną mi z oczu baloniki z cyferkami: 0, 4, 1, 5. Tak, tak... słownie - cztery: piętnaście... na tyle planuje biec Piter. Po jego przebiegnięciu jeszcze tylko szybki lodzik... w sensie... jakiś Rożek Firmowy albo inny Przysmak Grycana i... pożegnawszy się z Hanią - kierunek metro.

Następna stacja: Natolin, skąd udaję się (mam nadzieję, że wciąż w towarzystwie Emilki i Maksia) na swój drugi punkt kibicowania. Gdzie to? Gdzieś na Rosoła, 20. kilometr. Patrz gitara nr 8.


Kiedy tu dotrę, po miszczach z pewnością nie będzie już nawet śladu. Ale co mi tam miszczowie... Co mi tam numery (słownie): jeden, dwa czy trzy. Najważniejsze , by wypatrzeć na balonikach: 0, 4, 1, 5 i podenerwować trochę pewnego jegomościa z bródką. Potem zaś... szybka konsumpcja... w sensie... godzina już może być taka, że trzeba będzie coś zjeść. Wiadomo... podczas maratonu traci się tyle kalorii...

Jak już popatrzę na tyłeczek męża, zgarniam Emilkę i Maksia i znowu udaję się do najpewniejszego tego dnia środka komunikacji miejskiej. Emilka z Maksiem pojadą już na metę, a ja... Następna stacja: Pole Mokotowskie, skąd udaję się na ściankę... znaczy ścianę... znaczy 35. kilometr. Patrz gitara nr 17.


Tu, w oczekiwaniu na słynne, wciąż-te-same baloniki, miałabym ochotę najzupełniej szczerze powiedzieć maratończykom, że do mety mają niedaleko i żeby się nie poddawali, ale... Maratończyk mierzący się ze ścianą może być bardziej niebezpieczny niż byk na widok czerwonej płachty. To ja może pomilczę?

Po upewnieniu się, że z Piterem wszystko w porządku i że nie nastąpiła jakaś zdrada... w sensie... że Piter nie zdradził baloników z cyferkami 0, 4, 1, 5 z balonikami 0, 4, 3, 0 albo, nie daj Boże, z balonikami 0, 4, 4, 5, udaję się na metę. Oczywiście logika nakazywałaby znowu przenieść się do undergroundu: Metro Pole Mokotowskie - Metro Świętkorzyska (tu przesiadka do linii M2) - Metro Stadion, ale... do akcji znowu włącza się zdrowy rozsądek, który podpowiada, że chyba szybciej będzie, jak pobiegnę. No. Strój biegowy założyłam rano, więc lecim. W porównaniu z maratończykami trochę na skróty: Belwederska, Plac na Rozdrożu, Aleje Ujazdowskie, Rondo de Gaulle'a, Most Poniatowskiego, Rondo Waszyngtona, błonia Stadionu Narodowego od strony Zielenieckiej, meta.



Tutaj, niecierpliwie spoglądając na zegarek, wypatruję Pitera. I gdy wreszcie finisz ma za sobą, rzucam mu się na szyję, całuję i mówię, że jestem z niego dumna. Nawet jeśli zdradził... nawet jeśli baloniki 0 ,4, 1, 5 zdradził z balonikami 0, 6, 0, 0. A że troszkę capi? No dżizas... nawet ja po maratonie nie pachnę fiołkami.

THE END.
I gra gitara.

2 komentarze:

  1. no to niezły maraton komunikacyjny miałaś :) gratuluję Piterowi ofkoz :)

    OdpowiedzUsuń