czwartek, 7 kwietnia 2016

Paris, Paris

Biegając jakiś czas temu po moim osiedlu, natknęłam się na Roba - kolegę z Biegam na Tarchominie.
- Dokąd biegniesz?
- Tu i tu.
- A ja tam i tam.
- No to super. Kawałek możemy pobiec razem.
I pobiegliśmy, prowadząc sobie pogawędkę. Bynajmniej nie o tym i tamtym. Rob wrócił właśnie ze swojej pierwszej wycieczki do Paryża. Tematyka pogawędki była więc bardzo konkretna.

- A ty byłaś w Paryżu? - zapytał mnie wreszcie Rob, podzieliwszy się ze mną swoimi wrażeniami.
- Byłam. Trzy razy.
- I jak ci się podobał?
- Cóż... Byłam trzy razy. Za każdym razem z kim innym. A moje wizyty w Paryżu to klasyczny przykład na to, że nie jest ważne, dokąd się jedzie, ale z kim. Miasto to polubiłam dopiero za trzecim razem. Gdy pojechałam tam z mężem. W odwiedziny do koleżanki - odpowiedziałam Robowi i rozpoczęłam długaśny monolog (wielką improwizację???). Bo Paryż dla mnie to temat-rzeka. Rzeka z pewnością dłuższa niż Sekwana.

No więc opowiedziałam Robowi o tym, jak pierwsza moja wycieczka była końcem pewnej przyjaźni. O tym, jak druga, która miała być wyjazdem integracyjnym, podzieliła towarzystwo. O tym, jak z mężem złaziłam Paryż wzdłuż i wszerz. Kluczem programu były jednak dwie anegdoty, które - ze względu na ich poniekąd sportowy charakter - pozwolę sobie przytoczyć.

Grudzień 2001. Rozpoczęłam właśnie wraz z koleżanką pracę przy Familiadzie, a nasz prezes wpadł na pomysł zorganizowania wyjazdu integracyjnego do Paryża dla wszystkich osób tworzących teleturniej - tych starych, i tych nowych. Z różnych względów nie było mi to wówczas na rękę, ale... Ale skoro był to pomysł samego prezesa, to jakoś tak głupio było odmówić.

Drugiego dnia pobytu odłączyłyśmy się z dwiema koleżankami od reszty, bo miałyśmy swój własny pomysł na zwiedzanie Paryża. Po dość długim spacerze usiadłyśmy w kawiarnianym ogródku (tak, tak... w grudniu 2001 w Paryżu pogoda była taka, że szkoda się było kisić wewnątrz) i postanowiłyśmy nasz relaksik uwiecznić na zdjęciu. Jedna z koleżanek oddaliła się z aparatem, zaczęła coś tam kadrować, gdy...
- Jak chcecie, to wam zrobię zdjęcie - zwrócił się do nas jakiś mężczyzna. Po polsku.
Spojrzałyśmy po sobie, a jedna z koleżanek wyszeptała:
- Ej, dziewczyny, to Wojciech Fibak.
Cóż... Nie bardzo interesował mnie w tamtych czasach sport, więc gdyby nie ta informacja, nie miałabym pojęcia, że mam przed sobą znanego polskiego tenisistę.
Wojtek Fibak zrobił nam zdjęcie, zapytał skąd jesteśmy i co robimy w Paryżu.
- A ja tu sobie piję kawę z córką - oznajmił, a koleżanka nie omieszkała tego później skomentować: "Pewnie myślał, że jesteśmy paparazzi z Polski, że to jemu robimy zdjęcie i że próbujemy przyłapać go na jakichś miłosnych ekscesach z młodszymi dziewczynami".
Tak czy owak... My trzy - on jeden... A niech tam... Nie oponowałyśmy, gdy Wojtek zaproponował, że oprowadzi nas kawałek po Paryżu i opowie kilka historii. Na dowód, że nie jestem mitomanką, a te moje różne przygody to najprawdziwsza prawda, załączam zdjęcie:




Grudzień 2008. Na zaproszenie Dorotki, którą miałam przyjemność poznać podczas zdjęć do filmu "Janosik. Historia prawdziwa" po raz trzeci odwiedziłam Paryż. Tym razem z mężem. Przez pierwsze dni katowałam go zabytkami i wszystkimi historycznymi miejscami stolicy Francji. 6 grudnia, dzień przed wyjazdem postawiliśmy jednak na Paryż nowoczesny. Po wizycie w dzielnicy La Defense postanowiliśmy zwiedzić Stade de France.
- A może trafimy na jakiś mecz? - rozmarzył się Piter, gdy wsiadaliśmy do metra.
Im dłużej jechaliśmy tym metrem i im bliżej stadionu byliśmy, tym większy robił się tłok. Gdy wysiadaliśmy przy Stade de France, był już prawdziwy ścisk. Jakieś szaliki, jakieś stoiska, jakieś kolejki do wejść...
- Ej... Chyba naprawdę ktoś tu gra dzisiaj mecz - Piter był już pewien. Tyle że - jak się okazało po krótkim rekonesansie - nie był to mecz piłki nożnej, lecz mecz rugby.

Z ciekawości podeszliśmy do kasy sprawdzić ceny biletów i gdy już zaczęliśmy się wycofywać...
- Chcecie bilety? - zapytała przesympatyczna pani z ochrony.
- Nie. Nie mamy tyle kasy - zaczęliśmy jej tłumaczyć.
- Ale ja chcę je wam dać w prezencie. Moi znajomi nie mogli pójść. Szkoda, żeby się zmarnowały.
Podziękowaliśmy pani za ten mikołajkowy podarunek, a potem, krzycząc głośno "allez, allez!", w meczu drużyna Stade de France kontra Harlequins London kibicowaliśmy, oczywiście, gospodarzom. Chociaż kompletnie nie mieliśmy pojęcia, na czym ta gra polega. Ba... Nie wiemy tego do dziś.


 

W związku z pasją, która wówczas była mi obca, a która bliska jest mi dziś, miałabym teraz ochotę pojechać do Paryża na jakąś prawdziwie sportową przygodę. Jakiś maraton, jakaś połóweczka, jakieś nawet zwyczajne bieganie lub truchtanie, ale... Wystarczyło, że opłaciłam kilka nie największych i nie najdroższych wiosenno-letnich rodzimych biegów, a na moim koncie zrobiła się dziura budżetowa. Cóż... Moją drugą bolączką oprócz starości-nie-radości jest to, że nie zarabiam tyle, co kiedyś, pracując przy filmach czy teleturniejach, i nie stać mnie już na podróże poza granice.

4 komentarze:

  1. no cóż ja Ci mogę powiedzieć? finansowe bolączki znam, starość-nie-radość też,bo mnie nęka ostatnio coraz częściej, może tylko powiem, że z Twoim szczęściem do bycia obdarowaną, może ktoś odda ci akces do maratonu paryskiego, bo akurat nie będzie mógł pojechać z przyczyn różnych... oczywiście dodam, że z opłaconym przelotem i hotelem, a co! jak szaleć to na maksa;)

    OdpowiedzUsuń
  2. jakiś czas temu byłam bliska bycia w Paryżu, ale w końcu się nie złożyło i do tej pory nie znalazłam się tam ani razu. może kiedyś nadrobię, choć jakiegoś specjalnego parcia na to aby stanąć na francuskiej ziemi nigdy nie odczuwałam.
    co do spotkań ze sportowcami, to mogę się jedynie chyba pochwalić spotkaniem oko w oko z Andrzejem Grubbą w Sopocie- milion lat temu, kiedy to mieszkał tam tuż obok nas.
    niezbadane są wyroki losu, więc kto wie, może los Cię zaskoczy i rzuci na jakiś maraton tudzież inną biegową imprezę w Paryżu :) tego Ci życzę!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale masz wspaniałe pamiątki! Paryż...któż by nie zakochał się w tym mieście?! Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale masz wspaniałe pamiątki! Paryż...któż by nie zakochał się w tym mieście?! Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń