wtorek, 27 października 2015

w królewskiej strefie komfortu

Na przedostatni tydzień października już od dłuższego czasu zaplanowany miałam urlop. Miałam do załatwienia parę spraw, zapisana byłam na wizytę u dentysty, no i tak bardzo marzył mi się jakiś weekendowy wyjazd. Budapeszt? Sandomierz? - zastanawialiśmy się z Piterem. I gdy właściwie przyklepaliśmy już Sandomierz, na forum blog@czy Agata z wybiegane.pl zaproponowała wzięcie udziału w 2. PZU Cracovia Półmaratonie Królewskim, podczas którego zadebiutować miała na dystansie 21 km i 97,5 metra.
- Co ty na to, by zamiast do Sandomierza pojechać jednak do Krakowa i pobiec półmaraton? - zapytałam Pitera.
- Jestem za - odpowiedział Piter. On na szczęście też lubi sobie czasem poimprowizować.


Gdy tylko nasz udział w Półmaratonie Królewskim został potwierdzony, a numery nadane, kupiliśmy po taniości bilety na Polskiego Busa w bardziej komfortowej wersji Gold oraz zarezerwowaliśmy pokój w hostelu położonym w świetnej lokalizacji - w połowie drogi między Dworcem Głównym a Starym Rynkiem. Jarałam się z tego powodu jak głupia. Wiedziałam, że to będzie najbardziej komfortowy z moich dotychczasowych biegowych wyjazdów, że wreszcie oprócz czasu na bieganie będę miała również czas na zwiedzanie, spacerowanie, odpoczywanie i... tak banalnie... imprezowanie. A gdy się jeszcze dowiedziałam, że pojedziemy do Krakowa w znakomitym towarzystwie Marcina i Ani, a na miejscu spotkamy wielu naszych znajomych z Tarchomina, nie mogłam się powstrzymać od radosnych podskoków.

ekipa z Tarchomina prawie w komplecie

W piątek o 13.40 z 20-minutowym opóźnieniem dojechaliśmy wraz z Anią i Marcinem na miejsce. Rozstaliśmy się na jakiś czas, by zakwaterować się w swoich hostelach, a potem wspólnie wybraliśmy się do Tauron Areny, gdzie mieściło się biuro zawodów, expo, a także start i meta. Po odebraniu pakietów skorzystaliśmy z możliwości zwiedzenia Tauron Areny - jednej z najnowocześniejszych europejskich hal sportowych. Jako pierwszy punkt programu przewidziana była kawiarnia w strefie VIP, a z niej widok na metę przygotowaną dla biegaczy na środku płyty. Nic już potem nie zrobiło na mnie takiego wrażenia. Żadna loża ani sala konferencyjna. Pod koniec wycieczki miałam jeszcze szansę zobaczyć halę, szatnie i łazienki, jakie zostaną oddane do dyspozycji biegaczom, którzy zechcą spędzić tutaj noc. Muszę przyznać, że przez moment żałowałam, iż nie zdecydowałam się na nocleg w Tauron Arenie. Po siermiężności, "urokach" hali przy Stadionie Miejskim i niedociągnięciach organizacyjnych, z jakimi spotkałam się podczas maratonu w Krakowie, nie spodziewałam się aż tak przyjaznej biegaczom infrastruktury.



W sobotę z dość dużym zapasem czasu wyszliśmy na tramwaj (dzięki numerom startowym w piątek i sobotę z komunikacji miejskiej korzystać mogliśmy za darmo). W drodze do Tauron Areny spotkaliśmy się jednak z pewnymi problemami. Ruch wyłączony został pół godziny wcześniej niż zapowiadano. Na start dotarliśmy (zresztą nie tylko my) praktycznie na ostatnią chwilę. Nie licząc jednak tej drobnej wtopy, Kraków przyjął nas naprawdę po królewsku. Idealna pogoda, przepiękna trasa prowadząca przez większość najważniejszych zakątków miasta...

foto by Fotomaraton

W tym miejscu powinnam przejść do choćby szczątkowej analizy swojego biegu, ale... właściwie nie ma czego analizować. Z założenia miał to być bieg turystyczny. Ze względu na awarię pośladka nie mogę bowiem dla własnego dobra biegać inaczej. Tylko nieśpiesznym tempem, równomiernym rytmem i drobnym krokiem. Nie mogę sobie pozwolić na żadne przyspieszanie, żadne szarpanie, żadne wydłużanie kroku, żaden ból, żaden ogień z dupy. Nie mogę sobie pozwolić na to, by wyjść ze strefy komfortu. Pod tym względem był to bieg udany i zgodny z założeniami. Bez wzlotów i bez upadków. Bez euforii i bez kryzysów. Ot, taki nieco szybszy, przyjemny spacerek. Wbiegając na płytę Tauron Areny z czasem 02:04:07 netto, czułam się naprawdę komfortowo. A widząc oprawę świetlną przygotowaną na finisz biegaczy i słysząc zespół bębniarzy grający dla nas na scenie, dodatkowo czułam się jeszcze po królewsku.

foto by Fotomaraton

A potem... Był medal, była woda, był izotonik, był banan, była herbatka, było 7900 kg makaronu, dzięki którym Czanieckie Makarony i Kraków pobiły Rekord Guinnessa na "Największą miskę makaronu"... A jeszcze potem... Nie, nie... Część nieoficjalną wyjazdu do Krakowa zachowam dla siebie.

foto by Fotomaraton

poniedziałek, 12 października 2015

skuteczna kuracja

Uziemiona przez przeziębienie wreszcie zrobiłam porządki w zdjęciach z lata i początku jesieni. Na widok niektórych zrobiło mi się naprawdę gorąco. Nawet katar jakby minął.

02.08.2015 - 2. Ultramaraton Powstańca, Wieliszew

foto by Darek Ślusarski http://www.darekslusarski.pl/

Nie obeszło się bez kilku zmian w stosunku do zeszłego roku (relacja tutaj). I to na lepsze. Tym razem trasa stanowiła pętlę (ze startem i metą na stadionie w Wieliszewie), co było dużym ułatwieniem logistycznym - i dla organizatorów, i dla uczestników. Fort w Janówku, obok którego w zeszłym roku przebiegaliśmy, tym razem został dla biegaczy otwarty. W środku - oprócz interesujących widoków - czekał na nas punkt z wodą i batonikami oraz kibice. W newralgicznych punktach (w których ja się w zeszłym roku gubiłam) ustawieni zostali wolontariusze, którzy kierowali biegaczy we właściwą stronę. Karty kontrolne były bardziej pomysłowe, bardziej trwałe i łatwiejsze w obsłudze. Regulamin został lepiej sprecyzowany i nie dopuszczał już żadnych skrótów, które rok temu budziły kontrowersje. A ja zrezygnowałam z rozbudowanej sztafety i Bieg Powstańca pobiegłam tylko do spóły z mężem. Niezmienny natomiast pozostał upał. W tym roku znów żar lał się z nieba.

06.08.2015 - City Trail on Tour, Warszawa

foto by Piotr Dymus

To inny z tych upalnych sierpniowych dni. A jednak... Mnie udało się osiągnąć swój drugi tegoroczny rezultat na 5 km (gdybym już była w K-40, podium bym miała murowane... znaczy... drewniane), a chrześnica wygrała swoją kategorię wiekową. Gdy patrzę na to zdjęcie, aż ciepło mi się robi na serduszku.

12-15.08.2015 - nie-biegi górskie w Szczawnicy....

...czyli mój jedyny niezwiązany z bieganiem wyjazd w tym roku. Rodzinne zdobywanie szczytów w szczycie sierpniowych upałów.

fotos by Marcin Roszkowski

25.08.2015 - On the Run vol. 8, Warszawa
 
foto by Fotomaraton

Ten cykl przez kilka miesięcy systematycznie rozgrzewał warszawskich biegaczy. Pakiety startowe na wszystkie edycje rozchodziły się jak gorące bułeczki. On the Run vol. 8 było jednak wyjątkowe. Nie tylko dlatego, że ten jeden jedyny raz również ja skusiłam się na nocny bieg po Łazienkach. Tego dnia wicemistrzostwo świata w biegu na 800 m zdobył Adam Kszczot. Wszyscy biegacze, skandując jego imię i nazwisko, podziękowali mu za srebro w Pekinie.

30.08.2015 - IV Wielka Ursynowska, Warszawa

foto by Wasyl

Chrześnica z nami na jednym zdjęciu? I jeszcze się uśmiecha? Takie cuda to tylko pod wpływem gorącej prośby Wasyla. Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, że w przeciwieństwie do zeszłego roku (relacja tutaj) Marianna znowu stanie na podium (drugie miejsce w kategorii wiekowej), a rękę jej uściśnie Lidia Chojecka.

04.09.2015 - III Klubowa Mila TTT, Warszawa - Choszczówka

foto by Marek Sobczuk

Relacje z poprzednich edycji znajdują się tu i tam. A w tym roku...
- Trzecie miejsce mamy w zasięgu ręki - przed startem przemówiłam do swoich dziewczyn (Emilki, Irminy i Ewy). Pokazałam im dziewczyny, do których moim zdaniem nie miałyśmy startu, a potem dziewczyny, których bardzo musiałyśmy pilnować, by zostały za naszymi plecami.
- No wiesz co... - opieprzył mnie brat. - Ale z ciebie kapitan... Walka o trzecie miejsce? To ma być motywacja?

Zdjęcie pokazuje moment, gdy - jako druga zmiana - wyprowadziłam swoją drużynę na pierwsze miejsce. Jeszcze długo było ono w zasięgu ręki (a może nogi?). Ostatecznie skończyło się jednak na miejscu drugim. Do pierwszego zabrakło nam dziewięciu sekund. Dziewięciu sekund bardzo gorącej walki i gorącego dopingu.

11-13.09.2015 - Festiwal Biegowy w Krynicy

foto by Festiwal Biegowy, spotkanie Ambasadorów

Tak samo jak w zeszłym roku (relacja tutaj) po wizycie w Krynicy pozostał mi niedosyt. Znów zamiast chłonąć tamtejszą gorącą atmosferę i bawić się z innymi tkwiłam z Karolem na expo. Znów odpuściłam wymarzone biegi (przede wszystkim górskie 34 km). Znów na porządne bieganie byłam zbyt zmęczona. I znów pocieszałam brata, który po raz drugi poległ na trasie Biegu 7 Dolin. Ale za to... na spotkanie Ambasadorów Festiwalu Biegowego zaproszona zostałam po raz pierwszy.

20.09.2015 - Wieliszewski Crossing - runda jesienna

foto by Darek Ślusarski http://www.darekslusarski.pl/

To zdjęcie to kwintesencja cyklu biegów kojarzonych z wójtem Pawłem Kownackim. Podczas gdy my ścigaliśmy się ze zbliżającym się oberwaniem chmury i walczyliśmy z nieprzyjemnym wiatrem,  ceremonia zakończenia cyklu naprędce została przeniesiona ze stadionu do hali. Gorące serce organizatorów, troska o to, by po biegu zawodnikom było ciepło, dobre decyzje podjęte we właściwym momencie, a potem... i tak spadł na nas deszcz. Deszcz konfetti.
Relacja z tegorocznej edycji tutaj.

27.09.2015 - 37. PZU Maraton Warszawski

foto by Fotomaraton

Sprawa mojego żenującego startu w tym maratonie jest powszechnie znana (relacja tutaj). A jednak... Jak pomyślę sobie o swoim ostatnim finiszu na płycie Stadionu Narodowego, robi mi się naprawdę gorąco.

04.10.2015 - III Bieg Pamięci Marynarzy i Ułanów poległych w 1920 roku


O zeszłorocznej edycji w samych superlatywach pisałam na blogu (relacja tutaj). O tegorocznej edycji w samych superlatywach pisałam dla Festiwalu Biegowego (relacja tutaj). Jakoś głupio mi było pochwalić się w tej drugiej, że...

Tuż przed metą odezwała się we mnie wola walki i zachciało mi się jeszcze kogoś wyprzedzić. Jedna dziewczyna, jeden chłopak... Nagle zobaczyłam, że kilka metrów przed końcem jakaś biegaczka przeszła do marszu. "W takim razie wyprzedzę jeszcze ją" - pomyślałam, a gdy się z nią zrównałam...
- Niech ktoś ją łapie! Ona mdleje! - usłyszałam i niewiele myśląc zatrzymałam się, złapałam dziewczynę i przeprowadziłam ją przez metę.

Oglądając zdjęcia w galeriach dostępnych na stronie biegu miałam nadzieję, że znajdę jakąś heroiczną fotkę z mety. Zadowolić się jednak muszę tą z trasy, na której widać, że rozgrzana byłam (za sprawą słońca i pogody, która tego październikowego dnia przeniosła nas niemal w środek lata) do czerwoności. To chyba były ostatnie podrygi lata tej jesieni.